Historia o zgniłym jabłku

Historia o zgniłym jabłku wydarzyła się prawie 20 lat temu, gdy byłem jeszcze studentem Wydziału Biologii na Uniwersytecie Warszawskim. W tym czasie, z inspiracji i pomysłu mojej siostry, wraz jej przyjaciółmi studiującymi resocjalizację prowadziliśmy wolontariacko świetlicę dla młodzieży na warszawskim Powiślu. Powiśle nie było wtedy jeszcze taką modną dzielnicą, miasto stało plecami do rzeki i dopiero powstawały maleńkie furtki jak np. BUW, czy tunele Wisłostrady… Mieliśmy pod swoją opieką grupę kilkunastu dziewczyn i chłopaków, których podsyłali nam pedagodzy szkolni albo kuratorzy rodzinni. Jeździliśmy też nimi na obozy letnie i właśnie na takim wyjeździe miała miejsce sytuacja ze zgniłym jabłkiem.

fot. Przemek Turkowski

Pewnej lipcowej nocy, jeden z naszych „chłopaków”, 14-latek wymknął się nocą, przez okno do pobliskiej stacji benzynowej, żeby kupić alkohol, którym uczcił wiadomość, którą dostał tego dnia telefonicznie od mamy. Wiadomość wspaniałą, mianowicie, że jednak dostał się do technikum (wymarzonego), a nie zawodówki. Świętowanie trwało do momentu, w którym nadmiar C2H5OH spowodował, że samokontrola spadła i o 3 nad ranem hałas ściągnął nas, wychowawców.

W czasie „narady wychowawczej”, co tu teraz dalej z nim zrobić, starsza, doświadczona już pedagożka, która pełniła funkcję kierownika obozu (bo my wszyscy jako świeżaki, jeszcze się nie dorobiliśmy tego papierka), powiedziała: „On jest jak zgniłe jabłko. Zgniłe jabłka trzeba oddzielać od tych zdrowych, bo inaczej cały koszyk się zepsuje”.

Przyznacie, że mocna metafora. Każdy z nas zetknął się pewnie nie raz z gnijącym owocem i skutkami zbyt późnego zauważenia tego faktu. A do tego wizja zgnilizny toczącej nasz świetlicowy organizm wypowiedziana została przez osobę z pozycją pedagogicznego autorytetu.

W naszej głowie było jednak zupełnie inna wizja. Czytaliśmy przecież książkę „Ksiądz wśród bandziorów” autorstwa francuskiego księdza Guy Gilberta pracującego na przedmieściach Lyonu i czuliśmy, że podzielamy jego wartości. Najważniejsze były: drugi człowiek, nieoceniająca obecność i solidarność z tymi, którzy mieli gorszy niż my start. Wśród podstawowych założeń zaś było to, że jeśli dostarczymy brakujących zasobów (umiejętności, wiary w siebie, wiedzy) to młodzi ludzie dojdą tam, gdzie pedagogom i kuratorom się nie śniło. Pamiętajcie, że byliśmy wtedy piękni, dwudziestoletni i chcieliśmy zmienić (pozytywistycznie) system 😉

O wszystkim tym opowiedzieliśmy tej doświadczonej pedagog. „Zarobicie się, wykończy was” – skwitowała.

Niestety, wtedy nie potrafiliśmy powiedzieć: A jaką inną metaforą możemy opisać tę sytuację? (Teraz już umiemy i nawet tego uczymy 😉 ).

Ale ponieważ na co dzień owa pani pedagog nie pracowała z nami, cała sprawa skończyła się tym, że młody człowiek nie został odesłany do domu, jedno z nas przegadało z nim sprawę i… ostatecznie, gnijące jabłko zostało w koszyku.

Historia ta przypomniała mi się ostatnio, gdy z kolegą przygotowywaliśmy materiały na szkolenie. Na kolejnym, 7 już module, omawialiśmy i prezentowaliśmy całościowy model działania, który wykorzystujemy w coachingu, w doradztwie, a ja osobiście także w psychoterapii. Jego nazwa to angielski akronim RESOLVE.

Model RESOLVE (rozwiązywać)

Rozwinięcie akronimu pokazuje, o co chodziło twórcy (dr. Richardowi Boldstadowi).

  1. Resourceful state for you  – Zadbaj o stan dostępu zasobów dla siebie
  2. Establish rapport  – Zbuduj dobry kontakt z klientem/rozmówcą
  3. Specify outcome – Sformułuj cele
  4. Open up model of world – Poznaj i poszerzaj model świata klienta/rozmówcy
  5. Lead to desired state  – Prowadź do stanu pożądanego używając technik
  6. Verify change – Sprawdź, w jaki sposób zaszła zmiana
  7. Ecological exit – Zakończ ekologicznie, tzn uwzględniając całościowy wpływ zmiany

Jak dbać o owoce i warzywa?

Wtedy robiliśmy to „na czuja”. Wiedzieliśmy, że podzielamy pewne wartości, ufaliśmy sobie, wspieraliśmy się, żeby nie przygniotły nas porażki, które też się zdarzały (np. kiedy nasz podopieczny wrzucił kolegę ze szkoły do kontenera na śmieci i zatrzasnął metalową pergolę, w której te kontenery stały, z czego rozpętała się niezła afera z przyjazdem policji…) – to stan dostępu do zasobów. Rozumieliśmy też, że niczego nie zdziałamy, bez dobrego kontaktu i wzajemnego zaufania z naszymi wychowankami. Dopiero wtedy, gdy zrozumiemy, co oni mają w głowach, będziemy mogli rozszerzyć ich rozumienie świata poza podwórkowe intrygi i rozszerzyć horyzont poza temat „kto rządzi na dzielni”. Czuliśmy też, że sposób, w jaki mówimy o celach i możliwościach, musi uwzględniać uwarunkowania „klientów” a jednocześnie prowadzić i w stronę ambitnych celów. Pewnie byliśmy tylko jednym z wielu elementów, które na nich wpływały, ale wierzyliśmy, że te 3 popołudnia w tygodniu, które spędzaliśmy razem, zostawią jakiś ślad. Więc skoncentrowaliśmy się na sprawdzeniu „czego potrzebujesz” i „w jaki sposób możesz tam dojść”. I czasem bardzo dyrektywnie prowadziliśmy ze stanu wyjściowego do pożądanego.

Gdy po ukończeniu studiów psychologicznych czułem, że rozumiem więcej, ale nadal nie bardzo wiem jak przeprowadzić punkt 5. z powyższego modelu spotkałem się, z inspiracji jednej z wykładowczyń, z neuro-lingwistyczną psychoterapią, która wykorzystuje założenia i techniki NLP – i uzupełniłem swój zasobnik. Ważne jest, że nadal napędzają mnie te same wartości, o których pisałem na wstępie wpisu. Po co to wszystko napisałem? Chyba głównie dla siebie, żeby ta historia nie rozwiała się z upływam czasu i nie wyblakła w mojej pamięci. Ale też dla ludzi (tych, którzy mnie znają osobiście i przez FB), żeby pokazać, że dzięki etycznie i rzetelnie używanemu NLP można realizować różne wartości, a sukces i szczęście niejedno może mieć imię. Gdyby zatem ktoś z czytelników chciał dowiedzieć się w szczegółach, co i jak zrobić w każdym z kroków to – zanim przejdę do zakończenia – zapraszamy na nasze szkolenie (patrz poniżej).[the_ad id=”1164″]

Epilog

Po latach Zgniłe Jabłko zaprosił nas na swój ślub. Potem pojawiły się dzieci, spotkaliśmy się jeszcze kiedyś przypadkiem na mieście i wygląda na to, że radzi sobie nie gorzej niż reszta jabłek z koszyka. Myślę sobie, że może choć trochę mieliśmy w tym swój udział i marzy mi się, żeby kiedyś na moim pogrzebie jedno z moich „dzieciaków” powiedziało o tych kilku latach w „naszej piwnicy”, że warto było!

PS. To dobry moment, żeby podziękować wszystkim tym, którzy byli dla mnie inspiracją, m.in mojej siostrze (z którą spędziliśmy wiele godzin na pracy i gadaniu o pracy i o tym co jest ważne) i księdzu Guy Gilbertowi, którego nigdy nie spotkałem osobiście 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Ta strona korzysta z ciasteczek (cookies). Ta informacja została Ci dostarczona i jeśli chcesz, aby uległa samodestrukcji to naciśnij 'OK'. Na szczęście Ty i Twoje urządzenie jesteście całkowicie bezpieczni.
Ok